niedziela, 25 kwietnia 2010

"Kwietniowe Kurczaki" 2010

Witam serdecznie po długiej przerwie. Wnika ona z tego, że z chęci przedstawienia wam ciekawych i zróżnicowanych artykułów wziąłem się do pracy za kilka na raz, ostatecznie więc wszystkie dalej są w fazie pisania, ale już za niedługo będę kolejne publikacje. Myślę że tyle słowa wstępnego wystarczy, do sedna więc...




"Kwietniowe Kurczaki" były jednodniową imprezą, która stała się swoistym prologiem przed sezonem 2010. Impreza organizowana była przez Roberta Bagrita, i na tym miejscu chciałbym podziękować mu za zaproszenie. Miejscem imprezy była malownicza polanka pośród wzniesień Jury Krakowsko-Częstochowskiej. W dalekiej odległości majaczyły prawie niezauważalne współczesne zabudowania, urok tych terenów mąciły jedynie linie wysokiego napięcia, które niestety wpisały się już na stałe w krajobraz cywilizacji XXI wieku. Miłą niespodzianką już na miejscu okazało się źródełko, które od naszego małego obozowiska znajdowało się 100 może 150 metrów. Tegoroczna zima nie oszczędziła wielu drzew, widać to chyba najbardziej właśnie na Jurze, dlatego też ze znalezieniem drewna na opał nie było żadnych problemów, wystarczyłoby go spokojnie na miesiąc obozowania.


Celem imprezy była próba upieczenia kurczaków nad ogniem na wolnym powietrzu. Po dotarciu na miejsce około godziny 11 i po sprawnie przeprowadzonej akcji zakładania obozu około 12:00 ogień już płoną i każdy miał krótką chwilę dla siebie na kontemplację przyrody i rozważania rekonstrukcyjno-historyczne – ja przynajmniej tak wykorzystałem ten czas. Na pierwszy ogień nad ogniem zawisł garnek z warzywami i mięskiem, w którym po kilku godzinach pojawił się zjadliwy krupnik.



W międzyczasie stworzyliśmy osobne ognisko na pieczenie kurczaków złożone z dwóch długich i podłużnych belek wewnątrz których na całej długości rozpaliliśmy ognisko. Już oprawione kurczaki nabijaliśmy kolejno na pal wiążąc je jednocześnie poprzecznym patykiem do niego, ażeby zapobiec obracaniu się ich w trakcie pieczenia.



Kucharz Robert bał się tylko jednego, że kurczaki zewnątrz wyglądające apetycznie w środku będą surowe, jednak jak czas pokazał jego obawy okazały się bezpodstawne i po krupniku można było rozkoszować się smakiem pysznych kurczaczków. Odetchnęliśmy z radością i z ulgą, ponieważ cel został osiągnięty, a słońce już powoli zmierzało ku zachodowi tworząc niezapomniane widoki i wprost fantastyczny klimat.

Czas po zjedzeniu kurczaków, a przed odjazdem spożytkowaliśmy na naukę strzelania z różnych broni dystansowych, był łuk, proca i ... ah kto nie był niech żałuje. Cytując jednak staropolskie przysłowie: 'Co dobre szybko się kończy' - około godziny 19:30 z uśmiechem opuszczaliśmy te piękne tereny. Uśmiech był tym większy, ponieważ już za tydzień w szerszym gronie mieliśmy spotkać się na Czersku...

... ale to już inna historia.


LukaszXIII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz